Auto do wszystkiego

 

Nikt chyba nie dysponuje nadmiarem pieniędzy. A nawet jak dysponuje, to i tak twierdzi, że ma za mało...
Typowym pomysłem, który śmiało zaliczyć można do kategorii 'mylnych błędów', nieodpowiedzialnego wypaczenia i mitologii, jest decyzja: Sprzedaję posiadane auto, kupię terenówkę i będę miał ją do wszystkiego.

Najczęściej pomysł taki jest skutkiem długich negocjacji z żoną, kochanką, własnym zdrowym (pozornie tylko!) rozsądkiem oraz wyciągami z konta bankowego. Oczywiście życzliwi i „na wszystkim się znający” koledzy również mają swój udział w robieniu wody z mózgu. I oto nadchodzi ten wielki dzień. Znalezione zostało auto terenowe w idealnym stanie za okazyjną cenę. Jedyne takie. „Na wszystkim się znający koledzy” potwierdzili, że jest to mega okazja i należy ją natychmiast wykorzystać, bo nie powtórzy się przez najbliższe 150 lat.

Rusza lawina. Sprzedajemy posiadaną osobówkę – oczywiście ze sporą stratą, bo trzeba sprzedać szybko, zanim zniknie okazja do kupna wyśnionej terenówki. Jedynej takiej. Wymarzonej w snach i na jawie. Graala.
Pożyczamy brakującą kwotę w banku – oczywiście na złodziejski procent, bo nie ma czasu na szukanie korzystniejszego finansowania. Kupujemy i... jest... ekstaza! – stoi pod domem i razem z „na wszystkim się znającymi" kolegami podziwiamy szlachetną męską bryłę naszego nowego nabytku (bryłę, bo kształt blachy i stan lakieru odbiegają nieco od widzianych na obrazkach w internecie). Do późnych godzin wieczornych snujemy przed żoną/kochanką wizje wypraw w nieznane, walk z dziką przyrodą w kniejach, ostępach, pustyni i puszczy. Bierzemy miarkę i uważnie projektujemy w eksponowanym miejscu salonu gablotkę – gdzieś trzeba będzie poustawiać przecież puchary z wygranych rajdów. No i ciężko zasnąć. Wyobrażamy sobie miny „na wszystkim się znających kolegów” i koleżanek z pracy, którym pokażemy zdjęcia i filmy z mrożących adrenalinę w żyłach walk z naturą. No i przecież rano przyjadę do pracy terenówką – ale czad! Chyba obudzę żonę, erekcja nie może się zmarnować :)

Ranek dnia następnego.

Garnitur założony, uprasowana koszula, krawat, buciki, dresscode obowiązuje w firmie przecież. Ups, zapomniałem nowy zegarek założyć – specjalnie na tą okazję kupiony z tytanową obudową, szafirowym szkiełkiem, wodoodporny jak nie wiem co. Kompas też ma i skórzany pasek – pasuje charakterem do nowego auta, nawet na reklamie w kolorowej gazecie o autach pokazywali go w dżungli i w lesie. Wsiadamy do terenówki i... jak to? Mokry fotel? W zamkniętym samochodzie? No tak, w nocy spadł deszcz i nakapało przez plandekę. Zaraz - przecież to auto z nadwoziem zamkniętym a nie plandeką? Hmmm... widocznie uszczelka w szyberdachu się zwinęła. Chwila, chwila – tu nie ma szyberdachu? Hmmm... póżniej się sprawdzi o co chodzi.

Szybka wymiana przemoczonych spodni w domu, worek foliowy na siedzenie i wsiadamy. Trochę mokro w butach – no tak, woda też na podłodze. Nie ma czasu, prawdziwy twardziel w terenówce może mieć mokre nawet skarpetki. Do pracy! Trrrrach... co jest k#!*&%#$a!!? Nowa kurtka rozdarta o wystający zamek drzwi. Nie ma czasu na drobiazgi, trzeba jechać, bo spóźnienia źle widziane przez szefa.

Kluczyk w stacyjkę, przekręcamy i... cisza. Pewnie słaby akumulator. Na szczęście obok sąsiad też wyjeżdża. Poproszę żeby pociągnął mnie na lince. Trochę wstyd przed sąsiadem, ale trudno - szybko zapinam linkę i daję sygnał żeby pociągnął. Pyk... Zerwała się linka, a taka ładna nowa była. Prosto z marketu. Z napisem 3t. Dziwne. W dowodzie pisze, że masa własna auta 1600kg. Ta terenówka jednak trochę więcej waży, ciekawe dlaczego? No dobra, to w takim razie podepniemy kable i z akumulatora sąsiada odpalimy.

Maska w górę! Trzask... Cholera, zaczepiłem nowym zegarkiem o te dziwnie wystające blachy. Szkiełko stłuczone, pasek pocięty, wskazówki wypadły do kałuży. No nic, powiem że mi go ukradli, to mniejsza awantura w domu będzie. Szybciej z tymi kablami, bo praca czeka! Dobra, podpięte. Odpalam. Ale dlaczego sąsiad do mnie tak macha rozpaczliwie? I dlaczego coś się dymi z pod maski? Oooo... kable się przepaliły, a takie ładne nowe były. Prosto z marketu tego co linka. I z napisem 150A przecież. I czerwone. A wszyscy wiedzą, że jak są czerwone, to najlepsze są! Idę się przebrać, bo rękawy jakimś smarem utytłane. Później się wypierze. Dlaczego sąsiad tak dziwnie szybko odjechał? Silnik dziwnie chodzi i ten gęsty czarny dym z wydechu. Pewnie zimny i dlatego.

Dobra, jedynka i jedziemy! Chrup, chrrruuup, chrrrrrruuuuuup, CHRUP! JEB! SRU! Silnik zgasł...

Trudno, zamawiam taksówkę, bo do pracy trzeba - pożyczka się sama nie spłaci. Po południu kolega mnie zholuje do warsztatu, to szybko poprawią te drobiazgi i będzie super. W końcu obiecałem żonie, że w weekend pojedzimy do teatru. Jej koleżanki zzielenieją z zazdrości jak ją zobaczą w terenówce.

Wieczorem

O, dzwonią z warsztatu. Pewnie już można odebrać auto. Ale super!  

Późną nocą – myśli przed snem.

Kurcze, ten warsztat jest jakiś nienormalny. Jak oni wogóle mogą twierdzić, że to złom. Czas naprawy pół roku? Koszt napraw to xx tys złotych? Ha, ha, co za głupki – przecież to auto nie kosztowało nawet połowę tej kwoty. Jutro muszę zapytać moich „na wszystkim się znających" kolegów gdzie jest dobry i fachowy warsztat. O, i przypomniałem sobie, że na internecie jest takie fajne forum, gdzie można się dowiedzieć wszystkiego o terenówkach. Z pracy się podłączę i zapytam. Po co mi wogóle jakiś warsztat.

Tylko jak ja jutro dojadę do pracy???...................