Lampy LED są najlepsze!

 

"Więcej światła!" chciało by się zakrzyknąć wzorem Goethe'go, gdy jesteśmy w przysłowiowej czarnej d... a wokół jest dosłownie ciemno z przyczyny takiej, że słońce czasem jednak zachodzi. Takie są prawa natury. i cytując klasyka: nie bądź pan głąb, bo praw natury pan nie zmienisz. Dlatego normalny człowiek nie widzi niczego po ciemku i po prostu kładzie się spać.
Oczywiście oprócz normalnych ludzi są jeszce ci zarażeni wirusem OR. Jednym z objawów zarażenia wirusem OR jest "zespół nocnego moczenia".
Nocne moczenie ma niewiele wspólnego z różnymi fizjologicznymi przypadłościami, na które są magiczne eliksiry, do zakupu których koniecznie nas namawiają przez telewizor i inne środki masowego rażenia głupotą.
Zespół nocnego moczenia polega na tym, że samemu albo w większej grupie, zamiast spać snem sprawiedliwogo, jedzie się nocą autem w niedostępne miejsca i tam próbuje się to auto na różne sposoby zepsuć. Metody są różne, w zależności od stadium choroby wywołanej wirusem. W ciężkich przypadkach: utopienie auta, rozbicie na kawałki, spalenie instalacji elektrycznej, itd. W lżejszych przypadkach kończy się tylko na totalnym wybrudzeniu, zamoczeniu foteli i urywaniu plastykowych detali karoserii.
Oczywiście ten sam efekt można by osiągnąć na dobrze oświetlonym podwórku przez banalne przywalenie rozpędzonym autem w betonową ścianę, ale osobniki z zaawansowaną chorobą OR twierdzą, że to nie to samo.

Powoli dochodzimy do sedna.
Aby zespół nocnego moczenia nie zakończył się fazą terminalną, trzeba choć trochę widzieć co się dokoła dzieje. A żeby widzieć, trzeba mieć światło (i oczywiście zrozumienie, na co się w danym momencie patrzy).

Człowiekowi pierwotnemu w zupełności wystarczała pochodnia. I to w warunkach permanentnego właściwie w tamtych czasach offroadu. I co? Przeżył? Ewoluował? Co prawda nie wszystkie osobniki Homo Sapiens (zwłaszcza te pokazywane w telewizorach) są przykładem prawidłowej ścieżki ewolucji, ale nie czepiał bym się detali.

Niby więc można opędzić wszystkie potrzeby taką pochodnią, ale ani ona poręczna ani modna. A kto w dzisiejszych czasach odważy się używać niemodnych rzeczy? No i palenie otwartego ognia w lesie takie trochę mało odpowiedzialne jest.
I tu na scenie pojawia się kolejny produkt burżuazyjnego konsumpcjonizmu - LAMPA LED.

W motoryzacji stosowano różnego rodzaju oświetlenie: lampki oliwne, gazowe, lampy żarowe, wyładowcze a teraz elektroluminescencyjne (dla osób z problemami z dykcją: led).
Dla użytkownika końcowego zasada działania led nie ma większego znaczenia - ważne, że po naciśnięciu guzika robi się natychmiast jasno.
Junior managerzy dwoją się i troją wmawiając ludziom, że jest to najlepsze co mogą mieć na tym i na tamtym świecie. Same zalety, brak wad, nieskalany diament błyszczący w rozległym konsumpcyjnym bagnie.

Według obowiązującego obecnie kanonu, trzeba mieć na aucie lampy led. Im więcej lamp, tym wyższy status w grupie celebrującej nocne moczenie. Serwis Wikileaks ujawnił podobno tajne badania Amerykańskich Naukowców, z których wynika, że samce alfa w takich grupach sygnalizują swoją dominację wielkością ledbara (ledbar to taka modna nazwa lampy do zamocowania na aucie)...

Ale czy rzeczywiście wszystko jest takie piękne, jasne i nieskalane żadnymi wadami, jak przedstawiają nam w ulotkach reklamowych?

Zacznijmy od początku.
Wydajne diody led, które emitują dużo światła, produkuje kilka firm na świecie. Sama dioda to jednak dopiero połowa sukcesu - potrzebne są do tego odpowiednie elementy optyczne, specjalne układy zasilania, specjalne obudowy. To wszystko oczywiście kosztuje. Im wydajniejsze diody i lepsze elementy dodatkowe, tym produkt końcowy jest droższy.
W tym momencie, podobnie jak w przypadku lin syntetycznych, pojawia się niespodziewanie jak hiszpańska inkwizycja, para Kopernik i Gresham.
I ponownie na rynku zaczynają plenić się rzeczy gorszej jakości. Co gorsza,  na pierwszy rzut oka nie do odróżnienia od tych z górnej półki.

Skąd biorą się drastyczne różnice w jakości i cenie, skoro te "tanie i dobre" są prawie takie same jak te "drogie i dobre"? Jak zwykle - prawie stanowi wielką różnicę.
W poniższym opisie będzie trochę uproszczeń, żeby osoby bez technicznego wykształcenia zrozumiały, gdzie są robione w przysłowiowego konia.

Diody.

Wszyscy chyba wiedzą, że dioda diodzie nie równa. Jedna świeci mocniej, druga słabiej. A ponieważ wiedzą to wszyscy, to marketing nie ma tu wielkiego pola do popisu i nie może na chama kłamać, że przy optymalnym zasilaniu lampa z diodą 3W świeci jaśniej niż z diodą 7W.
Ale nie wszyscy wiedzą, że teoretycznie takie same diody (tego samego typu), jeszcze w fabryce sortowane są na kilka "kupek". W zależności od tego jak dany egzemplarz w rzeczywistości świeci, trafia do grupy najlepszych/najdroższych, dobrych/drogich lub takich-sobie/tanich. Ale oznaczenie mają identyczne z dokładnością do chyba dziesiątego znaku symbolu produktu.
Weźmy pod lupę przykładowo diodę led o oznaczeniu XM-L produkowaną przez firmę Cree.
W materiałach marketingowych na pierwszym miejscu można wyczytać że są 20% jaśniejsze od diód poprzedniej generacji o symbolu XP-G.
Co więc robi producent lampy na tych diodach? Pisze że lampa jest  20% jaśniejsza niż inne z diodami XP-G. Więc można tez dać 20% wyższa cenę, bo jest uzasadnienie!
A co robi konsument? Łyka jak młody pelikan żabę, bo kto by nie chciał mieć lepszej rzeczy, niż moczący się obok kolega?
A tymczasem, drobnym drukiem, na którejś tam stronie dokumentacji technicznej, gdzie zaglądają tylko elektronicy i inni zboczeńcy, napisane jest, że w zależności od tego do której "kupki" trafiła dioda z linii produkcyjnej, jej jasność może odbiegać od "wartości marketingowej" o 20%. Czyli najgorsza dioda nowej generacji może świecić tak jak najlepsza dioda poprzedniej generacji!
A ja się pytam, jaki sprzedawca podaje takie precyzyjne dane techniczne o diodach (o ile jest ich w ogóle świadom)? Na ogół dużymi bukwami jest tylko hasło: "Ledbar Cree 100W superhipermegabright jaśniejsze od słońca będziepanzadowolony". Kto przed zakupem pozwoli rozkręcić lampę i sprawdzić symbole na elementach? Na ogół pozostaje ślepa wiara, że to co widzimy przez szybkę, jest tym samym o czym pisze sprzedawca.

Zasilanie

Diód nie można tak po prostu wziąć i podpiąć kabelkiem do akumulatora. To znaczy można, ale tylko raz. Potem można je już tylko wyrzucić na śmietnik.
Konieczne są specjalne zasilacze i układy elektroniczne, które zapewnią odpowiednie warunki zasilania ledów. Jak wszystko inne, można mieć je lepsze (droższe) lub gorsze (tańsze).
A ponieważ ich nie widać, nie mają seksi czerwonego koloru i nie wabią klienta jak kwiat pszczoły, to po co w nie niepotrzebnie inwestować? Dyktat księgowych robi swoje - ma być tanio.
Więc producent bierze zasilacze o niskich parametrach i zamyka w lampach.
I co się dalej dzieje? Internet pełen jest rozpaczliwych postów o treści "Jak zapalam led, to nie mogę używać CB-radia". "Radio mi szumi i wyje". "Dziwne brzęczenie w głośnikach - ratujcie".
Powodem tych objawów jest po prostu kiepska elektronika, która sieje zakłóceniami po całej instalacji auta. No ale przecież miało świecić, a o zakłóceniach i innych możliwych efektach ubocznych nikt nie wspominał, prawda?
Jest również jeszcze jeden niuans o którym milczą sprzedawcy lampek - sprawność zasilania.
Jeżeli ktoś włoży do lampy dziesięć diód 10W, to bez kozery pisze że lampa ma 100W. Hmmm...
W przypadku zwykłych żarówek, jak się ma dwie  żarówki 50W i się je podepnie do akumulatora, to wiadomo że pobór prądu wyniesie 100W/12V=8,3A (około).
W przypadku ledów po drodze jest jeszcze zasilacz. A zasilacz ma taki parametr jak sprawność, która w lepszych egzemplarzach przekracza 90% a w tanich osiąga najwyżej 75%. Co to oznacza?
Oznacza że żeby diody miały do wyspozycji 100W, to do zasilacza trzeba dostarczyć 125W (około 10,4A) a różnica jest tracona w postaci ciepła. I coś z tym ciepłem trzeba zrobić, czyli odprowadzić je przez obudowę na zewnątrz, bo inaczej wszystko w środku ugotuje się na twardo. A jeżeli obudowa jest mała i ciepła za dużo, to co wtedy?
Proste - przestawia się zasilacz na mniejszą moc, żeby wydzielało się mniej ciepła. Wtedy lampa ma potencjalnie 100W mocy (i to możemy przeczytać na opakowaniu), a realnie 50W. I zamiast ŚWIATŁA mamy światła.

Obudowa

Niby nic a jednak ważne. I nie chodzi o to żeby była w modnym kolorze i kształcie.
Diody led jak świecą, to się również całkiem mocno grzeją. Grzeją się tym bardziej, im jaśniej świecą. A im bardziej się grzeją, tym później słabiej świecą i szybciej umierają (taki kolejny przemilczany marketingowo fakt). Grzeje się również elektronika zasilająca. Generalnie: im cieplej tym gorzej.
Czyli taka obudowa, to tak naprawdę chłodnica. Oprócz tego że ma nie wpuszczać do środka wilgoci, to ma na zewnątrz odprowadzać ciepło.
Są obudowy wodoszczelne. Jak ruski zegarek. Jak się woda naleje, to już tam zostanie. Albo taki niuans jak kondensacja pary wodnej przy ochłodzeniu. Jeszcze nie widziałem obudowy która miałaby pochłaniacz wilgoci kondensacyjnej.
Pastę termoprzewodzącą pomagającą odprowadzić ciepło spotyka się w lampach równie często jak yeti w górach.
Kable połączeniowe o minimalnym przekroju - szkoda miedzi.
Produkt ma być przede wszystkim atrakcyjny wizualnie i cenowo. Jeżeli jakiś element całości jest niewidoczny dla użytkownika, to z powodzeniam można założyć, że nie ma go wcale, bo podnosiłby cenę.

Optyka

Ledowe źródła światła różnią się zasadniczo od klasycznych żarówek. Zamiast zwierciadeł używa się kolimatorów i soczewek.
Z tego powodu lampy led są małe i zwarte a cała optyka sprowadza się do zrobienia odpowiedniego "szkiełka" pod którym sa diody.
Trudno się tutaj do czegoś przyczepiać, bo w obróbce plastyku Człowiek Wschodu ma stopień Grand Master.

 

Poza tym lampy led mają same zalety w porównaniu do klasycznych żarówek - odporne na wstrząsy, energooszczędne, zajmują mało miejsca.

Na koniec taki czelendż dla posiadaczy prawdziwych terenówek, obwieszonych ledami jak choinka na Święta:
Podczas nocnego wyjazdu odpalcie swoje lampki, wysiądźcie, odejdźcie na jakieś 20 metrów przed auto i popatrzcie w jego stronę. Zobaczycie (przez chwilę, bo potem oślepniecie) co czuje pilot, jak musi sprawdzić czy lina dobrze układa się na bębnie albo czy macie dobrze skręcone koła. Litości...
A jak już jesteście bezlitośni, to chociaż szczerze policzcie ilość godzin przejechanych w ciągu ostatniego roku nocą w terenie (bo ich użycie na asfalcie zakończyło by się linczem ze strony innych użytkowników drogi) i zastanówcie się, czy nie lepiej było sobie zafundować np. świeżych łożysk do piast.

Tak, wiem. Nowymi łożyskami nie można podkreślić swojej dominacji w stadzie :)